Niewątpliwie grzybobranie należy do przyjemności i rozrywki dla wielu osób. I dobrze, bo to samo zdrowie. Chodzenie po lesie, świeże powietrze, kontakt z przyrodą. Jednak umówmy się, nie jest to najbardziej ekscytujące zajęcie. Jeśli chodzi o poziom emocji może konkurować jedynie z oglądaniem krykieta i patrzeniem, jak rosną paznokcie. Aha, są jeszcze dwie rzeczy, które sprawiają, że zaczynamy od razu ziewać. To dyscyplina i rutyna.
Ja osobiście bardzo sobie je cenię i chcę was zachęcić, żebyście i wy spojrzeli na nie bardziej przychylnym okiem. Bo dyscyplina i rutyna to fundamenty rozwoju i sukcesu. Zgodzi się ze mną chyba każdy sportowiec, że bez tych dwóch elementów odnoszenie sukcesów w sporcie jest raczej niemożliwe. Ale dyscyplina i rutyna mają zastosowanie praktycznie w każdym aspekcie życia. Bo trudno osiągnąć maksimum swojego potencjału przypadkiem, chaotycznie i bez angażowania się. Trudno także utrzymać wysoką motywację wewnętrzną i chęć do działania. Dlatego właśnie dyscyplina i rutyna mogą okazać się zbawienne w tej nietypowej sytuacji, w jakiej obecnie znalazła się znaczna część z nas. Zmianie uległy warunki pracy i możemy przekonać się na własnej skórze ile samozaparcia, wytrwałości i systematyczności wymaga praca zdalna.
Zacznę od rutyny, bo ona pomaga mi usystematyzować działania, dzięki czemu nie muszę codziennie rano wymyślać koła na nowo. Już jakiś czas temu ustaliłam, jaki porządek dnia działa w moim przypadku najlepiej i kiedy moja praca jest najbardziej efektywna. Nie odrywam się ciągle od właściwego zajęcia, nie tracę koncentracji, nie rozpraszam się. Bo mózg tego BARDZO nie lubi. Dekoncentracja i ponowny powrót do zadania to dla niego duży wysiłek. Jeśli tak pracujesz, po całym dniu masz prawo czuć się wyczerpany a twój umysł kompletnie zużyty. Dlatego mój dzień podzieliłam na przedziały czasowe, w których pogrupowałam aktywności. Jest czas na sprawdzanie maili, czas na pracę koncepcyjną, wydzielony czas na realizację zadań terminowych, załatwianie i dopinanie tematów, obszar na obowiązki przyziemne, mniej pasjonujące, a jednak konieczne. I obowiązkowo codziennie czas na rozwój i naukę nowych rzeczy. A to wszystko dostosowane do mojego chronotypu i efektywności. W ten sposób wiem co robić, mniej się męczę, łatwiej ustalam priorytety, jestem bardziej produktywna i skuteczna w działaniu. Bo rutyna to wprawa nabyta poprzez praktykę i biegłość wynikająca z doświadczenia.
Dyscyplina to pewnego rodzaju rygor. Z pewnymi rzeczami się nie dyskutuje. Szkoda tracić energię na narzekania, czczą gadaninę i zrzędzenie, zwłaszcza, jeśli jedynym interlokutorem jesteś wyłącznie ty sam. Dyscyplina to w pewnym stopniu posłuszeństwo i podporządkowanie. Dzięki temu można zarządzać nie tylko swoim działaniem, ale także myśleniem. Dlatego nawet teraz, kiedy pracuję z domu, posłusznie wykonuję narzuconą sobie rutyną. Wstaję o tej samej porze. Nie ma mowy o pracy w łóżku, piżamie czy wałkach na głowie. Zaraz po wstaniu biorę prysznic, ubieram się podobnie jak do biura (może nieco swobodniej), nakładam lekki makijaż. Trzymam pion, nie obniżam standardów. Dbam także o dyscyplinę myśli. W czasie, kiedy epidemia jest odmieniana przez wszystkie przypadki w mediach i codziennych rozmowach, łatwo o przygnębienie i niepokój. Dlatego owszem, śledzę bieżącą sytuację, ale nie pozwalam sobie dać się nadmiernie wciągnąć w tę niekończącą się narrację. Pilnuję, by nie zalały mnie katastroficzne myśli, by nie popaść w przesadę i nie załamać się. Kiedy zauważam, że mój nastrój opada, natychmiast przywołuję się do porządku, każę wziąć się w garść, przestać mazać i skupić na tym, co ważne tu i teraz. Bo wzmacniamy to, na co kierujemy naszą uwagę.
Mała kropelka potrafi wywiercić skałę, a tamę przerywają malutkie początkowo przecieki. Mały Książę na swojej planecie co rano pieczołowicie czyścił wulkany i wyrywał młode pędy baobabów. Rutyna i dyscyplina porządkują życie i pomagają skupić się na rzeczach ważnych. Im silniejsze fundamenty zbudujesz, tym większą budowlę możesz na nich osadzić.