W okresie panującej pandemii wiele się już zmieniło i wiele jeszcze zmienić się musi. Szkolnictwo publiczne to jeden z tych obszarów, który niewątpliwie zmiany od dawna potrzebuje. System kształcenia dostał potwornej zadyszki i przeżywa ciężkie chwile. Nie zamierzam się jednak pastwić i kopać już i tak leżącego. Chcę porozmawiać o szkole konstruktywnie. Jako rodzic zaangażowany w nauczanie (obecnie zdalne) czuję się wywołana do tablicy i upoważniona do zabrania głosu.
Szkoła to organizacja skostniała, z mocno przeterminowaną datą przydatności. Od dziesięcioleci niezmiennie nauczyciel stoi przy tablicy i usiłuje wtłaczać wiedzę uczniom. Miało to pewne uzasadnienie w czasach, kiedy dostęp do wiedzy był ograniczony, nauczyciel stanowił jedyne dostępne źródło informacji, a szkoła jawiła się jako okno na świat. Nie wystarczy zastąpienie tradycyjnej tablicy multimedialną, żeby powiedzieć, że szkoła jest nowoczesna. Teraz dostęp do wiedzy jest praktycznie nieograniczony, w dobie informacji jesteśmy wręcz zalewani wiadomościami i danymi. Musimy się nauczyć jak poszukiwać rzetelnej informacji, wybierać i łączyć fakty oraz praktycznie wykorzystywać wiedzę. I to jest zadanie dla nowoczesnej szkoły.
Zadaję sobie pytanie, czemu szkolnictwo i edukacja służą. Kiedy myślę z perspektywy rodzica, czego ja oczekuję od szkoły, to przede wszystkim nauczania życia społecznego. Oczywiście, staram się wpajać w domu normy i zasady obowiązujące w społeczeństwie. Ale miejscem, gdzie moje dziecko może je praktykować i rozwijać jest właśnie szkoła. W rodzinie nasza zbiorowość jest bardzo ograniczona, hierarchia i struktura określone, możliwość interakcji relatywnie mała. A przecież dziecko ma wyrosnąć na członka większej społeczności, ma sobie poradzić w świecie, tworzyć relacje prywatne i zawodowe. System kształcenia musi wspierać kompetencje, które będą potrzebne w przyszłości, pomogą się przygotować do przyszłych ról, odnaleźć w społeczeństwie i życiu zawodowym.
Co mnie boli najbardziej w obecnym systemie nauczania, to to, że szkoła próbuje wtłoczyć wszystkich w jeden schemat i oczekuje, że każdy będzie dobry we wszystkim. To jest niestety przepis na miernotę, przeciętność i zniechęcenie. Dlatego kolejną rzeczą, jakiej od szkoły oczekuję, jest otwieranie perspektyw, wspieranie rozwoju i wykorzystania potencjału. I znów, staram się jak mogę pokazywać dziecku możliwości, pozwalam doświadczać, poszukiwać i dociekać. A to wszystko po to, by moja córka odnalazła w sobie pasję, miała okazję przekonać się co lubi i w czym jest dobra. Obserwuję uważnie, pozwalam eksperymentować, odkrywać, szukać własnej drogi. Chcę wyposażyć dziecko w zestaw narzędzi, dzięki którym będzie mogło sobie poradzić zawsze i w każdej sytuacji z zasobami, jakie posiada. Jednak ja mogę pokazać tylko tyle, ile sama wiem. Dlatego potrzebuję pomocy szkoły, której rolą powinno być wzmacnianie kreatywności, tworzenie różnorodności i poszerzanie horyzontów.
I trzecia rzecz, której od szkoły oczekuję, to przygotowanie do podjęcia aktywności zawodowych. Bo właśnie szkolnictwo i biznes muszą iść ręka w rękę, aby rozwijać i dostosowywać kompetencje do wymagań rynku pracy. Szkolnictwo powinno być nawet krok z przodu, by wyprzedzać trendy i przygotowywać przyszłych pracowników i przedsiębiorców. A tutaj tak samo, jak potrzebne jest nauczanie przedmiotów ścisłych, potrzebna jest także edukacja w zakresie kompetencji miękkich, które będą coraz częściej decydować o przewadze konkurencyjnej.
Myślę, że nie można już dłużej zaprzeczać, że szkolnictwo jest w słabej kondycji. Jeśli szkoły nie sprostają oczekiwaniom i nie przystosują się do wymagań współczesnego świata, może się okazać, że są zbędne. Ja wolę jednak myśleć, że staniemy na wysokości zadania i zmienimy nie tylko formę, ale i treść. Bo najgorsze, co mogłoby się przydarzyć, to przegapić moment i nie wykorzystać okazji do poukładania rzeczy na nowo. Jest przecież wiele osób, którym dobro szkolnictwa i uczniów leży głęboko na sercu, więc rąk do pracy nie zabraknie. W razie czego, ja się zgłaszam, na ochotnika.